Kurs uważności MBLC od kulis. Część II

dyskusja: Brak komentarzy

Pytanie: Mam mało czasu, czy kurs MBLC (Mindfulness Based Living Course) jest dla mnie? Czy zapracowana, przemęczona osoba powinna dodać sobie jeszcze jedno zadanie?

 

Czasami słyszę od osób przychodzących na otwartą praktykę uważności: „Chciałbym medytować, ale na razie jestem za bardzo zajęta”. „Zapiszę się na kurs, kiedy będę miał więcej czasu”…

 

Rzeczywiście, ośmiotygodniowy kurs uważności MBLC to duże zobowiązanie czasowe: osiem dwugodzinnych sesji, plus dziewiąta, uzupełniająca. Do tego sześciogodzinny dzień uważności. I, jakby tego było mało, codzienna praktyka formalna (co najmniej pół godziny) i dodatkowe zadania.

 

Kiedy zapisywałam się na kurs uważności, nie byłam tego w pełni świadoma, i może całe szczęście, że tak było, bo – niewykluczone – że z tego powodu bym się rozmyśliła.

 

Byłam wtedy studentką psychologii (pisałam pracę magisterską), pracowałam jako tłumacz i redaktor (sześć-siedem godzin dziennie, często także w weekendy), a do tego miałam dwoje małych dzieci, w tym jedno z rozwojem nieharmonijnym, wymagające terapii. Naprawdę sporo zadań, prawda?

 

Pamiętam swoją konsternację, gdy dowiedziałam się o „pracach domowych”, 30-45 minutowej praktyce.

 

Dodajmy, że jestem osobą o dość wysokiej sumienności. Czasem mi to służy, czasem – wręcz przeciwnie. Wtedy też powiedziałam sobie: skoro zapisałam się na kurs, postaram się z niego korzystać w możliwie najpełniejszy sposób.

 

Do sprawy podeszłam jak osoba zorientowana zadaniowo – ktoś, kto lubi mieć grafik i odhaczać zadania, teraz jestem taką osobą w mniejszym stopniu, ale wciąż mi się zdarza. Wyznaczyłam więc porę dnia (wieczór, 20.00) i wzięłam się do pracy.

 

Pamiętam, jak wymykałam się dzieciom, z poczuciem winy, że ten czas powinien być jeszcze dla nich.

 

W myślach wracało: „nie mam czasu”; „powinnam to czy tamto”; „to samolubne”; „może lepiej, jak najpierw zrobię jeszcze to”; „ojej, a jednak o czymś ważnym zapomniałam, więc może za chwilę…”.

 

Ale siadałam i początkowo oczekiwałam, że mój świat runie, bo przecież wyłamywałam się z jego reguł, tworząc coś w rodzaju „przerwy”.

 

Bardzo miłym odkryciem było to, że w jakiś wtedy niezrozumiały, magiczny sposób, dni kursu wcale nie wydawały się być bardziej przepełnione, przeładowane obowiązkami. Powiedziałabym nawet, że stały się przestronniejsze. Jakby od medytacji tworzyła się przestrzeń i czas, serio.

 

Jak to możliwe?
 
Medytacja nie odejmuje czasu, lecz go dodaje. Praktyka formalna (czyli medytacja na poduszce) sprawia, że pewne zadania wykonujemy szybciej, bardziej gładko, z innych, tych mniej pilnych, chętniej zrezygnujemy – może wcale nie były nam potrzebne?

 

Moim zdaniem, dla zapracowanych najlepsza jest praktyka poranna. Zanim przytłoczą Cię te wszystkie „muszę”, „pilne”, „i to jeszcze, i to”.

 

Moim zdaniem, im bardziej jesteś zajęta, im bardziej jesteś zapracowany, tym większa potrzeba uważności w Twoim życiu. I nie kiedyś, później, na emeryturze. Teraz, właśnie teraz.

 

Swoje życie przeżywasz właśnie w teraz. I uwierz mi, że zyskasz czas na to, co ważne, jeśli tylko zrobisz „przerwę”.

 

„A jeśli naprawdę nie znajdę czasu na praktykę?”

 

Jako nauczyciel uważności spotykam się z osobami mniej lub bardziej sumiennymi. Mniej lub bardziej obowiązkowymi. Zmotywowanymi w mniejszym lub większym stopniu.

 

To wszystko oczywiście ma wpływ na to, w jakim stopniu angażują się w kurs.

 

Miałam kursantów realizujących program na 100-70-50 proc. Na tej podstawie zaryzykowałabym stwierdzenie, że kurs zrealizowany na 50 i mniej proc. też przynosi korzyści.

 

Każdy z nas jest inny, w innym momencie życia. Ale jakbyś nie czuła się zajęta, jakbyś nie był zabiegany, kurs uważności jest możliwy.

 

Więc znowu sprowadziłabym pytanie o udział w kursie nie do Twojej dyspozycyjności, lecz do motywacji.

 

W czym kurs uważności miałby Ci pomóc? Jakiej zmiany pragniesz?

 

To jest ważne i to warto pytać.

 

A z czasem, jak u Prousta: znajdzie się.