W młodości marzyłam o egzotycznych krajach i dalekich podróżach. Studiowałam Iberystykę, bo widziałam siebie w roli naukowca podróżującego po Ameryce Łacińskiej i badającego tamtejsze kultury. Mniej więcej wtedy odkryłam internet i pamiętam dreszczyk emocji, gdy wpisywałam adresy stron z odległych kontynentów – ładowały się strasznie wolno, kto pamięta telefoniczne łączenie się z modemem, ten zrozumie. Czułam się tak, jakbym dotykała czegoś dalekiego, nieznanego, cudownego, jakbym już trochę była tam, gdzie chcę być.
Potem życie napisało dla mnie inny scenariusz. I nie mam żalu, że nie pojechałam nigdzie daleko, bo pojechałam w głąb.
Pico Iyer jest zawodowym podróżnikiem, autorem prelekcji TED „Sztuka bezruchu” (ang. Art of Stillness) i książeczki pod tym samym tytułem, u nas wydanej nakładem wydawnictwa Znak. Pico o podróżach marzył od dziecka i swoje marzenia urzeczywistnił. Ale gdy już zdobył wszystko, co chciał zdobyć, odkrył czar podróży donikąd. I dzisiaj przekonuje innych, że to są jego najbardziej wartościowe podróże, nie mniej fascynujące od wyjazdu w dalekie Himalaje. Nie, nie zrezygnował z przemierzania świata i opisywania go – to jego zawód. Natomiast zauważył, że także te geograficzne podróże dostarczają mu więcej radości i spełnienia, gdy wprowadza do nich sztukę bezruchu.
Bezruch, zatrzymanie – nigdy nie potrzebowaliśmy go bardziej niż w czasach telefonów komórkowych, internetu LTE, Facebooka i pozostałych mediów społecznościowych. Bezruch stał się luksusem, lecz w przeciwieństwie do innych luksusów jest dostępny naprawdę dla każdego. Ale najpierw trzeba go odkryć.
Jego wartość dobrze znają twórcy zaawansowanych technologii z Doliny Krzemowej. Pico Iyer zwraca uwagę na paradoks, że pomysłodawcy najbardziej rozpraszających narzędzi, dbający o to, byśmy zawsze byli „dostępni” i „online”, sami doskonale rozumieją wartość bycia „odciętym” i „offline”. Na Zachodzie turyści płacą tysiące dolarów za pobyt w miejscu, gdzie podczas meldowania w hotelu każe im się oddać do depozytu laptop i telefon komórkowy.
Czym jest bezruch? Czymś bardzo prostym i trudnym zarazem. Po prostu siadasz z intencją, by tylko siedzieć. Nie ma żadnego zadania do wykonania, żadnego celu do osiągania. Jakie to dziwne w obecnym świecie, prawda? Bezruch nie wymaga od Ciebie totalnego znieruchomienia. Jeśli czujesz, że musisz zmienić pozycję, zmieniasz ją. Jeśli chce Ci się ziewać, ziewasz; może się zdarzyć, że ktoś przerwie Twoją ciszę pytaniem – wtedy odpowiadasz. W bezruchu być może zauważysz swoją skłonność do oceniania: „Czy właściwie to robię?”, „Czy mi się udaje?”. To naturalne. Masz oceniający umysł, ja także.
Bezruch nie musi być przyjemny. Bezruch nie jest relaksem, choć prawdopodobnie przyniesie Ci głębokie odprężenie. Zwłaszcza jeśli wytrwasz w nim na tyle długo, że minie początkowy zamęt, uspokoi się gonitwa myśli. To wtedy powstaje przestrzeń do wewnętrznych podróży. Zaczynasz widzieć jaśniej i czuć mocniej.
Odkrywałam bezruch poprzez praktykę uważności. Wciąż odkrywam go na nowo. Im więcej w moim życiu pośpiechu, zamętu i trosk, tym bardziej go potrzebuję.
Ale jest też dla mnie nieoceniony w wakacje, na urlopie. Pierwszy raz poczułam jego wartość przed laty, w trakcie wędrówki po Bieszczadach. Wtedy już regularnie medytowałam. Ten wyjazd miał zupełnie inną jakość niż poprzednie. Mocniej się cieszyłam, więcej widziałam i słyszałam, zapachy i kolory stały się intensywniejsze, ludzka życzliwość dosłownie ogrzewała mi serce. Każdy świt był cudem, i każdy zmierzch.
Nie mogłabym cieszyć się bardziej przemierzając dalekie kraje, nawet te, do których w dzieciństwie tęskniłam.
Gdziekolwiek pojedziesz w to lato, choćby to był pobliski las, a może miejski park, masz szansę na głębokie i piękne przeżycie. A jeśli akurat jedziesz daleko, w swoją podróż z marzeń, przeżyjesz ją w pełni dopiero wtedy, gdy wniesiesz w nią „właściwe spojrzenie”, jak to tłumaczy podróżnik Pico Iyer [„bo jeśli zabierzesz gniewnego człowieka w Himalaje, z pewnością będzie on narzekał na jedzenie”].
Wcale nie zrezygnowałam z wyjazdu do Ameryki Łacińskiej, czuję, że kiedyś tam pojadę. Ale na dziś zaplanowałam sobie całkiem inną podróż. Wieczorem, przed zaśnięciem, zapalę świecę i usiądę, choćby na chwilę. Pobędę z tym, co się pojawi. W ciszy. Wędrując w głąb. Donikąd. Do źródła. Bez oczekiwania, że coś zobaczę albo czegoś się dowiem. Za to z przeświadczeniem, że robię coś ważnego, nie robiąc nic.
Trudno mi to wyjaśnić, więc lepiej sprawdź to sama, sprawdź to sam. Możesz się ze mną zgodzić albo nie, lecz proszę, nie rób tego z poziomu analitycznego umysłu. Najpierw pozwól przemówić doświadczeniu.