Ostatnio najważniejszym czasem w ciągu dnia stały się dojazdy. Może pomyśleliście, że brak mi wartościowych zajęć albo że niezbyt trafnie ustalam życiowe priorytety. Nie wykluczam, że macie rację, ale nie w tym rzecz.
Dojazdy są tym jedynym czasem w ciągu dnia, gdy naprawdę się zatrzymuję. I to na co najmniej 20 minut. To tyle, ile trwa formalna praktyka medytacyjna.
Wsiadam do pociągu i po prostu jestem.
To niesamowity luksus.
Nie czytam, nie dzwonię do nikogo, siadam albo stoję, patrzę, ale nie przyglądam się niczemu. Umysł oczywiście nie chce wyhamować. Zaraz zaczyna swoje wędrówki, analizuje, wspomina albo robi plany. Gdy to zauważę, odkładam całą tę aktywność umysłową na bok, jak w formalnej praktyce medytacji. I znowu tylko jestem.
Gdy wysiadam z pociągu, idę do tramwaju. I wtedy tylko idę. Czuję ruch w ciele, ziemię pod stopami, ciężar plecaka na ramieniu.
Czasem zauważam, że wybiegam myślą dalej niż do chwili obecnej, że w myślach już jestem tam, gdzie zamierzam dojść. Wtedy intencjonalnie znowu wracam tam, gdzie jestem. I już tylko idę.
Jeśli dojeżdżacie, zachęcam Was do takiej praktyki. Przetestujcie na sobie.
Sprawdźcie, co się stanie.
I jeszcze jedna uwaga, coś w rodzaju post sctiptum:
Pisząc ten tekst chciałam wzbudzić ciekawość, nie oczekiwania. Rozumiem, że chcielibyście się odprężyć i oderwać, ale nie o to w tym chodzi. Być obecnym i uważnym, to być z tym, co jest. Jeśli akurat jesteście zmęczeni, bądźcie z tym zmęczeniem. Jeśli jesteście smutni lub zaniepokojeni, bądźcie ze smutkiem czy niepokojem. Bądźcie z Waszą bolesnością, frustracją, gniewem, ze wszystkim, co się pojawi. Jeśli akurat się spieszycie, bądźcie z tym pośpiechem. Jeśli macie poczucie winy z jakiegokolwiek powodu, bądźcie z poczuciem winy.