Ból jak (chciany) gość

dyskusja: Brak komentarzy
Towarzyszy mi dziś przy chodzeniu: subtelny ból w kolanie. Nie miałam czasu się nim zająć, biegnę od zajęcia do zajęcia nie zastanawiając się nad sobą. Czasem tylko, zupełnie odruchowo, dotykam dłonią obolałego miejsca, rozmasowuję, uciskam je, licząc na to, że ból pod naciskiem ustąpi, podda się, pójdzie sobie precz.

 

Na chwilę o wszystkim zapominam, zostało jeszcze tyle zadań do wykonania. Mijają kolejne minuty dnia, poświęcone obowiązkom, które obiektywnie muszę zrobić, a może tylko wmówiłam sobie, że trzeba je zrobić dziś i koniecznie teraz. A między tymi czynnościami, co jakiś czas, jak natręt, przychodzi do mnie ból kolana. „Może jestem chora – myślę. – Może więc lekarz albo lek. Może to starość przypomina o sobie, o tym, że nadejdzie i mój pośpiech niczego tu nie zmieni”.

 

Od takich pomysłów już tylko mały krok do lęku i smutku.

 

Działam dalej, lecz tak mi jakoś markotnie. „Czyli nie ma to wszystko sensu”, kołacze mi po głowie, i coraz bardziej jestem jak maszyna do wykonywania kolejnych czynności. W dodatku maszyna już trochę nadwerężona przez czas, tu i ówdzie zepsuta.

 

Aż wreszcie powiem: stop. I spotkam się z moim bólem, ale nie po to, by się z nim konfrontować i go wypędzać.

 

Zajmę się nim życzliwie. Obejmę kolano ciepłymi dłońmi i spędzę tak chwilę, parę minut. Tyle może wydarzyć się w te parę minut. Mogę podziękować za to, że wciąż mam sprawne nogi, które noszą mnie tam, gdzie chcę.

 

Mogę zaobserwować, że ból kolana nie jest aż tak bardzo dokuczliwy, że czuję go tylko w określonych sytuacjach. To nasila się, to słabnie, czasem zupełnie znika, potem pojawia się znowu. Nie ogranicza mnie, do niczego nie przymusza. Nie jest groźbą, ani karą. To, jak o nim pomyślę, to mój wybór. Nie jest zadaniem do wykonania, nie muszę nic z nim robić. Nie jest moją winą, nie muszę się za niego obwiniać.

 

Robi też coś dobrego, bo zwraca moją uwagę ku ciału. Jak się teraz czuje. Jak ja się czuję. Dopiero teraz dostrzegam, że jestem zmęczona. Mam ciężkie powieki, wysuszone spojówki, bo mało spałam i dużo siedzę przed komputerem. Garbię się przy tym na krześle, ciążą mi ramiona. Całe moje ciało domaga się odpoczynku. „Może kolano było tylko posłańcem – myślę. – A ból ważną informacją”.

 

Ból fizyczny nie jest czymś w swej istocie dobrym albo złym. To coś, co przydarza się każdemu. Nie jest zarezerwowany dla starości. O ile nie jest bardzo nasilony, nie musi wiązać się z cierpieniem. Najczęściej nie jest też tyranem rozkazującym, że coś masz zrobić, a czegoś nie robić. Zamiast rozkazywać, będzie raczej sugerować:

 

Żeby zwolnić. Zająć się sobą. W zabieganiu zauważyć swoje ciało i to, czego mu potrzeba.

 

Ból bywa nauczycielem uważności.

Niekiedy, zwłaszcza gdy jest dotkliwy, trudno to pojąć, trudno dostrzec w nim jakąkolwiek wartość. To ludzkie i zrozumiałe, że ból leczymy lekami, rehabilitacją, ćwiczeniami. Co nie zmienia faktu, że czasem i tak nas zaboli: głowa, ząb, kolano.

 

A czasami boli głębiej, w duszy. Na to nie ma tabletki.

 

Odkąd praktykuję uważność, inaczej odnoszę się do bólu, chorób, ograniczeń z nimi związanych. Nie jest to zmiana rewolucyjna: oczywiście, wciąż wolę, żeby nie bolało. Ale czasami ból przychodzi i nie ma na to siły. Można się za to obwiniać, można się na to złościć albo panikować. Można też z tym usiąść i popatrzeć. Pobyć razem. Odnieść się do bólu życzliwie. Jak do posłańca. Tak, on coś mówi. Warto się wsłuchać.