Gdy zaczęłam studiować psychologię, odkryłam znaczenie słowa „neurotyczna” i pomyślałam sobie: ach, właśnie, to ja. Neurotyczna – czyli podatna na lęk; przestraszona życiem, zamartwiająca się, wietrząca katastrofę. Co gorsza, nauczyłam się, że „neurotyczna” należy do temperamentu, co by oznaczało, że jest to cecha biologiczna i ze mną na zawsze… Smutne, co?
Jako osoba „neurotyczna” bałam się sytuacji nowych, wystawiających mnie na ryzyko. Wolałam stać w kącie i się przyglądać. Na zajęciach na studiach raczej się nie odzywałam. Podobnie potem w pracy, na zebraniach. A gdy już coś powiedziałam, przeżuwałam długo myśl, jakie to mogłam wywołać wrażenie (oczywiście: okropne). Nie podjęłam wielu szans. Nie pojechałam w wiele podróży.
I sądziłam, że tak już będzie zawsze, zawsze, zawsze…
Uważność odmieniła zasady gry.
Gdybyście dzisiaj zapytali mnie, czy jestem neurotyczna, odparłabym: czasem tak, czasem nie (dodam jeszcze: jako praktykująca psycholog mam awersję do przymiotników określających kogoś, czy sprowadzających kogoś do kategorii. O stole mogę powiedzieć, że drewniany. Ale czy o Tobie można powiedzieć, że jesteś „jakiś”??? Ale to już temat na inny wpis). Wracając do neurotyczności: nadal miewam skłonność do zamartwiania i czarnowidztwa, ale, UWAGA!, wyszłam ze swojego kąta.
Medytacja nauczyła mnie, że nie znam wyniku. Że nie wiem, jakie uczucia, czy myśli powstaną we mnie w danej chwili. Nie wiem tego o Tobie. Może na spotkaniu będę duszą towarzystwa. Może pomilczę. Może błysnę elokwencją. Może palnę głupstwo. Inni może wtedy się obrażą. A może się pośmieją i mnie pokochają.
To „nie wiem” bardzo mi w życiu pomaga. Kiedyś „wiedziałam”, że nic z tego nie wyjdzie. Że się nie spodobam. Że to nie dla mnie. Zamknęłam się w świecie przymiotników: nieśmiała, wycofana, uparta, chorowita, itp. Dzisiaj wiem, że żaden przymiotnik nie jest o mnie. Mogę być wszystkim.
Dlatego mogę też próbować, eksperymentować, sprawdzać. Wolno mi. Skoro nie przynależę do kategorii, mogę spróbować wejść do każdej kategorii. I tak ja, „neurotyczka”, organizowałam medytacje dla 100 osób na zoomie. Bywałam konferansjerką. Pełniłam funkcję wodzireja. Wystąpiłam na scenie jako aktorka kabaretowa.
Myślicie, że ot tak przestałam bać się wyzwań? Ale ja nadal bywam przerażona własnymi pomysłami („I w co ja się pakuję??”). Ale potem mówię sobie: „przecież NIE WIESZ, jak będzie. To może być katastrofa albo przygoda życia, o której opowiesz wnukom”. I wiecie co? Rożnie z tym bywa. Nie wszystko dobrze wspominam, ale samo otwarcie na ryzyko, na próbowanie, kosztowanie życia – uważam za wielki dar, wielką przewagę nad Dominiką sprzed lat.
Pomyśl tylko, ile zyskasz, gdy zaprosisz „nie wiem” do swojego życia. „Nie wiem” w rozumieniu całkowitego otwarcia (nie tylko na katastrofę. Ale też na radość, spełnienie, naukę). Możesz spróbować wszystkiego. Możesz być wszystkim. Przekonaj się, jakim życiem chcesz żyć – a tego nie da się zrobić bez spróbowania.
Nasz czas jest zbyt cenny, by stać w kącie.