Praktyka uważności przynosi czasem różne ciekawe odkrycia, te krótkie chwile „eureka”, gdy widzimy coś bardzo wyraźnie. Taki moment małego olśnienia przyszedł do mnie dziś rano, gdy ziewałam przy komputerze, tłumacząc coś z angielskiego, i walcząc z sennością. Siedziałam na plastikowym krześle w korytarzu szkoły i czekałam, aż syn skończy dodatkowe zajęcia.
Pomyślałam sobie wtedy, że nadal żyję w zbyt dużym pośpiechu, że powinnam zwolnić i zadbać o siebie. Właśnie.
Co ja rozumiem przez „zadbać o siebie”?
Zadbać o siebie to frazes, który może oznaczać różne rzeczy dla różnych ludzi: karnet na siłownię, ranek przeleżany w łóżku, wakacje w tropikach, przegląd badań lekarskich, spacer po lesie. Możliwości jest tak dużo, że można się w nich pogubić. No bo który sposób jest lepszy: aktywny wypoczynek czy dolce far niente? Iść do kina czy posiedzieć w domu? A może w ramach „zadbania o siebie” warto uporządkować swoje sprawy, przejrzeć te papiery, które zalegają na biurku, poprasować albo zrobić sobie porządek w garderobie?
Najbezpieczniej odpowiedzieć: to zależy. Co, kiedy i dla kogo. Tak bym to kiedyś sama ujęła. Ostatnio zrobiłam się nieco bardziej bezkompromisowa. Uważam, że jest tylko jeden „pełny” sposób zadbania o siebie.
Kiedyś zwykłam myśleć o sobie, że jestem słabego zdrowia. Tak mówiła mama: „Dominika często choruje”. Rzeczywiście, często łapałam katary, byłam raczej blada niż rumiana, dość chuda, z podkrążonymi oczami, bo od dziecka miewałam problemy ze snem. Niezbyt dorodny okaz dziecka. W dorosłości bywało nie lepiej. Wtedy doszły jeszcze różne problemy z zatokami – bez wchodzenia w szczegóły, repertuar moich dolegliwości się poszerzył.
„Zadbać o siebie” oznaczało więc „zrobić, co tylko w mojej mocy, żeby wyglądać i czuć się zdrowiej”. „Zadbać o siebie” przekładało się m.in. na częste wizyty w aptece po różne suplementy, zioła, a nawet cuda w rodzaju noni. „Zadbać o siebie” kazało mi regularnie biegać, a czasem nawet pójść na basen. Nakłaniało do tego, by jeść częściej i więcej.
I wcale nie zamierzam krytykować tamtych metod: były najlepsze, jakie potrafiłam wtedy znaleźć. Często przynosiły przynajmniej chwilową poprawę samopoczucia. Często były też korzystne dla ciała.
Problem polegał na tym, że przez ponad 30 lat życia nie potrafiłam zadbać o umysł.
Gdyby ktoś mi przed laty powiedział, że podstawą prawdziwego dbania o siebie jest właśnie dbałość o umysł, nie uwierzyłabym. A raczej nie zrozumiała. Oczywiście, od dziecka słyszałam, że jestem nerwowa („Dominika jest nerwowa” to druga etykieta obok „Dominika jest chorowita”), i z tego powodu testowałam na sobie wszystkie możliwe i dostępne bez recepty środki uspokajające. Bieganie też było po to, by się uspokoić („oderwać”).
Ale nie można trwale oderwać się od życia, ani „kupić” spokoju w postaci kolejnego preparatu z melisą. Nie ma też prawdziwej dbałości o ciało, bez pielęgnowania umysłu – nawet jeśli będziecie dostarczać organizmowi właściwej diety, snu i wysiłku fizycznego.
Więc wtedy, na tamtym plastikowym krześle w szkole, jeszcze odruchowo pomyślałam, co powinnam zrobić, żeby poczuć się lepiej. Więcej sypiać, brać mniej zadań na siebie, może poćwiczyć. Ale potem przypomniało mi się, żeby zwrócić się do umysłu. I zapytać go: co u ciebie, jak się masz, czego potrzebujesz?
I najpierw zauważyłam, że się obwiniam (jakby te wszystkie zadania i pośpiech były jeszcze moją winą). Potem dotarło do mnie, że chcąc odjąć sobie zadań, planuję kolejne (ćwiczenia, spacer), że sama siebie straszę („znowu się rozchorujesz”). I wtedy, z tą samoświadomością, już wiedziałam, że zyskałam przewagę, której kiedyś nie miałam.
Popatrzyłam życzliwie na ten swój pośpiech (przejaw ambicji, znak, że mi zależy), na planowanie (analityczną część mnie, jakże ludzką), nawet na straszenie siebie (gotowość do przewidywań, by się chronić). I jeszcze uruchomiłam to, co umiem: oddech, życzliwość do siebie, wybaczenie.
Od razu zrobiło mi się lepiej. Nie byłam przez to mniej zmęczona, zadań też nie ubyło, ani problemów, ani obaw. Mimo to odetchnęłam. Przez te parę chwil zrobiłam jednak dla siebie coś bardzo ważnego i umiem to zrobić dzięki uważności. Zadbać o siebie – zadbać o umysł. Spotkałam się z trudnymi myślami i jeszcze trudniejszymi uczuciami. Zamiast je potępić albo spróbować odsunąć, przyjęłam je. Przez to ich siła osłabła. Stały się mniej dolegliwe.
Dbanie o umysł jest też dbaniem o ciało. Zapytaj umysł, czego mu trzeba, a może podpowie ci o konieczności zmiany diety, czy codziennych nawyków, o potrzebie ruchu albo wizycie u lekarza.
Ciało nie istnieje w oderwaniu od umysłu. Natomiast zbyt często wydaje nam się, że to dbałość o ciało wszystko załatwi.
Może warto rozpocząć od etykiety „Jestem chorowita”. Czy aby na pewno? Co takiego we mnie choruje? I co pozostaje zdrowe?